W Jędrzejówce u Poll
... dostrzec urok świata w najdrobniejszej drobinie piasku
środa, 4 listopada 2015
sobota, 31 października 2015
Wpis mało ogrodowy, można sobie odpuścić...
Każdego dnia, kiedy trwa sezon ogrodowy, robię w ogrodzie 200 do 500 zdjęć. Pracowicie zapełniam nimi mój terowy dysk zewnętrzny .Część idzie w świat, część zamieszczam w sieci: na FO Oaza, na swoim blogu... Ostatnio włamano się do pozostawionego na 15 min przed sklepem samochodu i ukradziono mi mojego ukochanego Nikona. Ponieważ zakup lustrzanki to spory wydatek, zdecydowałam się na załatanie czarnej dziury zwykłym kompaktem.Kupiłam Olymusa, który zbierał niezłe recenzje na forach fotograficznych. Nie jest to to , ale chwilowo musi wystarczyć. Pierwsze zdjęcia wyszły koszmarne!!! Postanowiłam lepiej poznać sie z moim maluszkiem i wracając dziś z pracy, zatrzymałam się przy wjeździe do Trzebnicy. Korzystając z lekkiego zamglenia i słońca, przestawiałam aparat na różne tryby i fociłam...fociłam....Zrobiłam ok. 200 zdjęć , z których część jest oczywiście niewypałem, ale myślę,że z upływem czasu polubimy się z moim Olympusem i dojdziemy do porozumienia.
Z miłością o Blue Angel
Są takie hosty, o których myśli się tylko i wyłącznie ciepło a widok mężniejącej, najpierw rozwijającej skrzydła, później nabierającej coraz większego rozpędu i mocy, aż zapiera w piersiach. Czasem - ku uciesze moich bliskich - określam to uczucie nabożnym lękiem i choć to określenie innym wydaje się śmieszne, wierzcie mi, właśnie coś takiego zdarza mi się odczuwać.
Jedną host budzących we mnie wiele emocji jest nieśmiertelna Blue Angel. Poświęciłam jej wpis z 31.V.2013 , nie będę więc dublować informacji . Spójrzcie na zdjęcia z 2014/2015r... one Wam powiedzą dlaczego jest jedną z moich wielkich hościanych miłości.
Jedną host budzących we mnie wiele emocji jest nieśmiertelna Blue Angel. Poświęciłam jej wpis z 31.V.2013 , nie będę więc dublować informacji . Spójrzcie na zdjęcia z 2014/2015r... one Wam powiedzą dlaczego jest jedną z moich wielkich hościanych miłości.
Bridal Falls ... mały zawód ?
szata wiosenna (V.2015) |
W moim wpisie zawarłam słowa:
"Z moich 2letnich obserwacji wynika , że Bridal Falls ma niestety dwa spore minusy. Pierwszy z nich, to szybka utrata koloru marginesu. Płowieje on już w maju i z żółtego, w szybkim tempie staje się kremowy a zaraz potem , niemal biały. Proces ten, nie zachodzi niestety równomiernie u wszystkich liści i z tego powodu , BF nie wygląda zbyt elegancko. Drugim minusem jest podatność na uszkodzenia tkanki liścia przez ślimaki i prosionki.Ta hostę trzeba - niestety - chronić przed ich zakusami."
biały margines (VI.2015) |
Już pod koniec lipca 'podziwiałam' wątpliwej urody zbrązowiałe obrzeżenie liści i tak zostało do jesieni, gdyż nowe się nie pojawiły. Wiąże się to z drugą wadą Bridal Falls - wydaje ona z jednego kła niezbyt dużo liści i choć są one pokazowe: wielkie i urodziwe, kępy nie wyglądają na obfite.W trakcie sezonu nie pojawił się żaden nowy liść, poza tymi, które pokazały się wiosną.
Tempo wzrostu średnie, bez szału : w trzecim roku uprawy 6 kłów, w czwartym 8. Kwitnie na przełomie VI/VII na nieładnych, bardzo długich łodygach i bardzo obficie zawiązuje nasiona, to plus dla tych, którzy lubią się bawić w hybrydyzerów.
Kilka zdjęć z dwóch ostatnich sezonów- 2014/15
pocz.V.2014 |
I dekada V.2014 |
koniec V 2014 |
VIII.2014 |
czwarty sezon - V.2015 |
VIII.2015 |
VIII.2015 |
piątek, 30 października 2015
Frisian Waving Steel - bohaterska hosta
V.2014 |
Muszę z góry napisać, iż ma ona w sobie coś , co powoduje mój lekki niedosyt. Jest to pewna krępość kępy. Gdyby była nieco bardziej strzelista, byłaby niemal ideałem niebieskiej hosty. Dość długo bowiem utrzymuje kolor i co bardzo ważne, jest jedną z bardziej odpornych na jesień w mojej kolekcji. Inną jej zaletą jest bezproblemowość i szybkie tempo namnażania, co przekłada sie na obfitość tworzonej kępy. Zakupiona w 2012 r, jako jednokłowa sadzonka z in vitro, w 2014 r pokazała 7 kłów, zaś wiosną tego roku , czyli w czwartym sezonie... 20! Dodam, iż nie szprycuje chemią swoich roślin - Frisian Waving Steel, jak wszystkie rośliny w Jędrzejówce, zasilana była wiosną Rosahumusem a potem gnojówką z pokrzyw. Dlaczego w tytule nazwałam ja bohaterską hostą? Na ostatnim zdjęciu z 25.10.br, widać jej liście ścięte przymrozkami -6C. Zasychają a ona mimo tego próbuje jeszcze rozwinąć ostatnie kwiaty.
Kilka zdjęć z kolejnych sezonów uprawy.
31.VII.2013 - drugi sezon |
11.V.2014 -trzeci sezon ( siedem kłów) |
25.VI.2014 |
24.IV.2015- czwarty sezon ( 20 kłów) |
10.V.2015 |
24.05.2015, po lewej, w tle paproci Thelypteris palustris |
23.10.2015, po przymrozkach, próbuje jeszcze rozwinąć kwiaty |
czwartek, 29 października 2015
Epimedia - festiwal barw jesienią
Epimedia, to nie tylko delikatne, przypominające pająki kwiaty...
To także różnorodność kształtów, faktur i kolorów liści. Latem, ta cecha epimediów jest mniej widoczna, ale kiedy wraz ze spadkami temperatur i krótszymi dniami zanika chlorofil ( zielony barwnik) , rozpoczyna się czas, kiedy możemy podziwiać zupełnie nowy i inny wymiar dekoracyjności epimediów.
Zdjęcia robiłam 25.10.2015, po przejściu przymrozków -6C.
Epimedium gradiflorum 'Higoense'
Epimedium x 'Sasaki'
Epimedium x 'Black Sea'
Epimedium grandiflorum 'Elfenkonign'
środa, 28 października 2015
Ptasia stołówka jesienią malowana... (Winobluszcz pięciolistkowy)
O winobluszczu (Parthenocissus quinquefolia), pisałam w ubiegłorocznym wpisie zachwalającym jego jesienną urodę. Trudno mu odmówić uroku i w tym sezonie, choć zbyt wczesne przymrozki i mocne wiatry częściowo pozbawiły go liści. Słoneczne lato spowodowało, iż teraz, jesienią, obwieszony jest całym mnóstwem owoców, które są bardzo lubiane przez ptaki. Szczególnymi ich wielbicielami są szpaki .Obserwuję je codziennie, jak wielką bandą opadają na balkon, pergole, czy dach i z jazgotem raczą się fiolotowoczarnymi jagodami. Przyznam, że cieszy mnie to - winobluszcz jest bardzo rozrośnięty i daje wiele samosiewów. Usuwanie ich jest pracochłonne a w miejsce jednej wyrwanej siewki pojawiają się dwie następne. Fotki z 22.10.2015r.
Osy ziemne ... niebezpieczni lokatorzy ogrodu
Na początku września,po wycięciu kilku wielkich , przekwitłych rutewek odsłonił się leżący między nimi pniak
porosły grzybkami a pod pniakiem ...gniazdo brzęczących zółto-czarnych
stworów, mniejszych od normalnych pszczół, czy os .Nie można było zrobić
dokładniejszego zdjęcia, bo były bardzo ruchliwe i szybkie . Do pewnego momentu żyliśmy w zgodzie. Jestem przeciwniczką mordowania wszystkiego, co się rusza w ogrodzie, nawet, jeśli mogłoby
w przyszłości w jakiś sposób mi dokuczyć. Wychowana od dzieciaka w
pasiece przyzwyczajona jestem do brzęczenia i nie wpadam w panikę, gdy
wokół mojej głowy, czy w pobliżu jedzenia krążą chętni do jego
skosztowania.
Do próby zidentyfikowania moich sublokatorów skłoniło mnie wydarzenie z IX, kiedy panowały jeszcze upały. Podlewałam okolice ich gniazda, ale nie lejąc na nie, tylko na rosnące w odległości ok. 0,5-1 m hosty i Glaucidium palmatum. Opadły moją rękę i jedna z nich mnie użądliła. Została dziurka, żądła nie było. Nigdy w życiu tak nie spuchłam , choć sporo razy byłam dziabana. Ból był niesamowity a opuchlizna nie zeszła, jak zawsze szybko a utrzymywała się kilka dni. Bardzo to wszystko było bolesne i zaskoczyło mnie. Zaczęłam szukać informacji i znalazłam wpis pewnego utytułowanego pana o osach ziemnych, które trzeba skutecznie zwalczyć, gdyż potrafią być niebezpieczne. Zachowanie os ( bo to prawdopodobnie one) umotywował upałami...Napisał, iż temperatura w gnieździe ziemnym jest 5-10 C wyższa niż na zewnątrz i to wpływa na ich większą aktywność i drażliwość. Proponował wynajęcie profesjonalnej firmy do zniszczenia gniazd.
Do tamtej pory nie zrobiły mi krzywdy i tak prawdę powiedziawszy nie wiem, jaką role wyznaczyła im Matka Natura- czy są szkodnikami, czy sprzymierzeńcami w ogrodzie. Nie mam odpowiedniej wiedzy i jednak miałam wątpliwości, czy chciałabym likwidować to gniazdo.
Koleżanka opisała mi przypadek jej męża, który niemal zakończył się tragicznie : ubiegłoroczne użądlenia stanowiło dawkę uczulającą, zaś jedno, tegoroczne - wywołującą , groźną dla życia. Życie mężowi koleżanki uratowała zdecydowana reakcja - zastrzyk epipenu (szybka duża dawka adrenaliny)., kiedy pojawiły się pierwsze objawy mrowienia i drętwienia w wargach i palcach ( użądlenie w łydkę!).
25.X.2015, ponieważ mimo chwilowo pokazującego się słońca nie zauważyłam żadnego ruchu w okolicy gniazda os ziemnych, odrzuciłam na bok pień, aby zobaczyć, jak sprawa wygląda....
Po pierwsze, zobaczyłam niegłęboki korytarzyk wydrążony w ziemi a w nim nieżywe osy. Ich czas życia, wraz z jesienią i pierwszymi przymrozkami, dobiegł końca.Z gniazda w następnym sezonie wyleci nowe pokolenie, które znów zakończy życie , gdy pojawią się przymrozki.
Po drugie... Myślałam,że miejsce, które obserwowałam wcześniej, to
bezpośredni wlot do gniazda. Myliłam się. Od miejsca tego, do samego
gniazda prowadzi ok.40-50 cm korytarz w ziemi, którego strop stanowił
pień drzewa.
A po trzecie ? Myśląc o gnieździe w ziemi, wyobrażałam sobie coś w rodzaju korytarzy z ew. centralną 'komnatą' , więc to, co zobaczyłam , zaskoczyło mnie zupełnie! W ziemi wydrążony jest otwór o kształcie cylindra, którego ścianki są idealnie proste i tak ubite, że nawet jedna grudka ziemi nie ma prawa się osypać. Na środku, oddalone od każdej ścianki o ok. 2 cm spoczywa gniazdo - misterne i nieco podobne kształtem do wielkiego kokosa! Widywałam gniazda dzikich os, czy szerszeni, ale podwieszone- na drzewie, czy u belki na strychu, ale to, podziemne, zrobiło na mnie wielkie wrażenie.
Teraz, gdy obrońcy gniazda nie żyją, mogę je zapakować i bez obawy wywieźć do lasu. Myślę, że mądra Matka Natura nie powołała ich do życia bez celu - muszą stanowić jakiś malusieńki trybik w wielkiej, skomplikowanej maszynie, której mimo postępu nauki, nie jesteśmy w stanie do końca zrozumieć i... zaakceptować.
Do próby zidentyfikowania moich sublokatorów skłoniło mnie wydarzenie z IX, kiedy panowały jeszcze upały. Podlewałam okolice ich gniazda, ale nie lejąc na nie, tylko na rosnące w odległości ok. 0,5-1 m hosty i Glaucidium palmatum. Opadły moją rękę i jedna z nich mnie użądliła. Została dziurka, żądła nie było. Nigdy w życiu tak nie spuchłam , choć sporo razy byłam dziabana. Ból był niesamowity a opuchlizna nie zeszła, jak zawsze szybko a utrzymywała się kilka dni. Bardzo to wszystko było bolesne i zaskoczyło mnie. Zaczęłam szukać informacji i znalazłam wpis pewnego utytułowanego pana o osach ziemnych, które trzeba skutecznie zwalczyć, gdyż potrafią być niebezpieczne. Zachowanie os ( bo to prawdopodobnie one) umotywował upałami...Napisał, iż temperatura w gnieździe ziemnym jest 5-10 C wyższa niż na zewnątrz i to wpływa na ich większą aktywność i drażliwość. Proponował wynajęcie profesjonalnej firmy do zniszczenia gniazd.
Do tamtej pory nie zrobiły mi krzywdy i tak prawdę powiedziawszy nie wiem, jaką role wyznaczyła im Matka Natura- czy są szkodnikami, czy sprzymierzeńcami w ogrodzie. Nie mam odpowiedniej wiedzy i jednak miałam wątpliwości, czy chciałabym likwidować to gniazdo.
Koleżanka opisała mi przypadek jej męża, który niemal zakończył się tragicznie : ubiegłoroczne użądlenia stanowiło dawkę uczulającą, zaś jedno, tegoroczne - wywołującą , groźną dla życia. Życie mężowi koleżanki uratowała zdecydowana reakcja - zastrzyk epipenu (szybka duża dawka adrenaliny)., kiedy pojawiły się pierwsze objawy mrowienia i drętwienia w wargach i palcach ( użądlenie w łydkę!).
25.X.2015, ponieważ mimo chwilowo pokazującego się słońca nie zauważyłam żadnego ruchu w okolicy gniazda os ziemnych, odrzuciłam na bok pień, aby zobaczyć, jak sprawa wygląda....
Po pierwsze, zobaczyłam niegłęboki korytarzyk wydrążony w ziemi a w nim nieżywe osy. Ich czas życia, wraz z jesienią i pierwszymi przymrozkami, dobiegł końca.Z gniazda w następnym sezonie wyleci nowe pokolenie, które znów zakończy życie , gdy pojawią się przymrozki.
A po trzecie ? Myśląc o gnieździe w ziemi, wyobrażałam sobie coś w rodzaju korytarzy z ew. centralną 'komnatą' , więc to, co zobaczyłam , zaskoczyło mnie zupełnie! W ziemi wydrążony jest otwór o kształcie cylindra, którego ścianki są idealnie proste i tak ubite, że nawet jedna grudka ziemi nie ma prawa się osypać. Na środku, oddalone od każdej ścianki o ok. 2 cm spoczywa gniazdo - misterne i nieco podobne kształtem do wielkiego kokosa! Widywałam gniazda dzikich os, czy szerszeni, ale podwieszone- na drzewie, czy u belki na strychu, ale to, podziemne, zrobiło na mnie wielkie wrażenie.
Teraz, gdy obrońcy gniazda nie żyją, mogę je zapakować i bez obawy wywieźć do lasu. Myślę, że mądra Matka Natura nie powołała ich do życia bez celu - muszą stanowić jakiś malusieńki trybik w wielkiej, skomplikowanej maszynie, której mimo postępu nauki, nie jesteśmy w stanie do końca zrozumieć i... zaakceptować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)